poniedziałek, 20 czerwca 2016

Historia pewnego dochodzenia

Wszystko zaczęło się w nocy z 29 lutego/ 1marca.
Wtedy miało miejsce włamanie i kradzież. W trakcie minionych  miesięcy wiele się wydarzyło w tej sprawie. Przede wszystkim poznałam i zobaczyłam, jak wygląda prowadzenie dochodzenia w wykonaniu zambijskiej policji.



Marzec

Marzec zaskoczył mnie nieoczekiwanym zdarzeniem. W nocy ktoś włamał się i okradł nasze nowe mieszkanie. To była pierwsza noc po przeprowadzce. Całe szczęście, z Pauliną, tę noc spędziłyśmy jeszcze w naszych starych pokojach. Rankiem, gdy poszłyśmy do nowego lokum, zauważyłyśmy błoto w pokoju i brak niektórych rzeczy. Godzinę później udałyśmy się na posterunek policji, aby złożyć zeznanie.
Po wejściu do pierwszego pomieszczenia, ujrzałam kilku policjantów, wpatrujących
się w ekran telewizora. Z kolei w korytarzu stała duża, biała zamrażarka, a ściany zdobiły pajęczyny. Nagle, jeden z funkcjonariuszy zainteresował się naszą sprawą i zaczął spisywać protokół.
Do raportu potrzebował moich podstawowych danych- imię i nazwisko, wiek, zawód, narodowość i adres. Najważniejsze jednak okazały się dwa pytania:
1- Jak się nazywa Twoja wieś?
- W Zambii czy w Polsce?- pytam.
- W Polsce oczywiście.
- Sulbiny- odpowiedziałam i przeliterowałam wyraz.
Funkcjonariusz kontynuował wywiad.
2- Jak się nazywa król Twojej wioski?
-  Kto? Czy mógłby Pan powtórzyć pytanie- zapytałam z zaskoczenia, z niedowierzania nie wiedziałam, czy dobrze zrozumiałam.
- Proszę podać imię i nazwisko króla pani wioski.
 
Rozpoczęłam wyjaśnienia, że u mnie nie ma króla wioski, w Polsce jest inaczej niż w Zambii, itd. Policjant nie mógł tego zrozumieć. Radził, żebym zadzwoniła do rodziny lub do kogoś z mojej wsi i dowiedziała się, kto jest królem wioski. Funkcjonariusz nie był zadowolony z powodu braku tak cennej informacji, mimo to, przeszedł do kolejnej części zeznania.
Wymieniłyśmy rzeczy, które nam ukradziono. Było ich całkiem sporo, m.in. plecaki turystyczne, telefon komórkowy, pen-drive, jedzenie, leki, buty ( swoją drogą do dziś dziwi mnie, że złodziej spośród kilku par moich butów wybrał te najgorsze- rozwalające się, kilkuletnie sandały). Policjant chciał dokładne nazwy niektórych produktów. Najśmieszniejsze było dla nas, gdy w raporcie znalazły się takie oto polskie nazwy ( z błędami w pisowni): kisiel, budyń, galaretka, drożdże, bita śmietana, proszek do pieczenia, toffifi, milka oreo,
Chela Mag B6, witaminy dla kobiet, itp. Poza tym każdą z grup rzeczy musiałyśmy wycenić w zambijskiej walucie.
Później dwóch policjantów poszło z nami do okradzionego mieszkania.
Jeden z panów wyjął swój mały telefon komórkowy (i to nie był smartfon) i zrobił zdjęcia. Drugi był bardziej przygotowany- miał ze sobą tablet, który posłużył mu, jako aparat. Największą ilość zdjęć panowie wykonali ulotce z Magnezinu. Znaleźli ją na drzewie, tuż obok muru. Widocznie wypadła złodziejom, gdy przechodzili przez ogrodzenie.
Policjanci nie pozwalali dotykać niektórych przedmiotów. Chciałam przestawić siatkę moskitiery z okna, ale usłyszałam głośny nakaz: -Nie dotykaj!
Nie dotknęłam. Co ciekawe, panowie nie zebrali żadnych odcisków palców.
Zostawili to, jak było wcześniej. Jakby zapomnieli o kolejnym etapie.

Następnie wraz z panami i Christantosem (pracownikiem oratorium) uczestniczyłam w wyprawie wokół najbliższego terenu, żeby szukać śladów, drogi, którą podążyli złodzieje.

W czasie marszu, policjant zaczął ze mną rozmowę:
- To jak wrócisz do Polski, to kiedy wyjdziesz za mąż? Ile będziesz miała dzieci?
To przecież takie istotne pytanie w trakcie dochodzenia po włamaniu i kradzieży. ;-)
Niestety nie znaleźliśmy znaczących śladów. Żegnając się z policjantami, zapytałam:
- Jakie dalsze działania podejmą Panowie w naszej sprawie?
- Teraz idziemy odpocząć i zjeść obiad.
I się rozeszliśmy.


Kwiecień
 
Jeden z ostatnich dni kwietnia. Po godzinie 11. wyszłam z gabinetu lekarskiego. W mojej głowie kłębiły się myśli w związku z postawioną przez doktora diagnozą. W stopach czułam mocne swędzenie i ból, wywoływany przez larwy, które zamieszkały pod moją skórą. Przechodziłam przez centrum Kabwe, gdy zadzwonił do mnie telefon. To był jeden z księży Salezjanów. Zapytał się, jak wygląda mój plecak. Byłam zaskoczona tym pytaniem,
bo przecież nie mam żadnego plecaka. Dopytywałam się, co dokładnie miał na myśli. Dopiero potem przypomniałam sobie o kradzieży mojego plecaka sprzed dwóch miesięcy. Przez ten czas zdążyłam pogodzić się z myślą, że go nie odzyskam. Po kilku minutach wyjaśnienia i mojego olśnienia, ksiądz Lupicino przekazał mi wspaniałą wiadomość. Odnaleziono dwa plecaki- mój i Pauliny.

Po południu poszliśmy z Pauliną i Christantosem na komisariat policji. My byłyśmy wezwane w celu identyfikacji rzeczy, a nasz znajomy w sprawie skradzionych krzeseł z oratorium, które także znaleziono. Policjanci szukali raportu z pierwszego marca, kiedy to zgłosiłyśmy włamanie do mieszkania i kradzież. Niestety pośród setki tysięcy papierów, znajdujących się na posterunku, nasze dokumenty zaginęły. Należało spisać nowy raport. Poczułam, jakbym cofnęła się w czasie. Dwa miesiące wstecz. Pojawił się problem- jesteśmy dwie, plecaki są dwa, a oni potrzebują raportu z podpisem jednej osoby. Kilka minut dwóch policjantów zastanawiało się, jak wybrnąć z tej wyjątkowej i trudnej sytuacji. Pojawił się pomysł- jedna z was będzie wpisana, jako przedstawicielka. Potem policjant przeprowadził wywiad i zanotował szczegóły zdarzenia. Najpierw poprosił o dane. Najwięcej problemu przysporzyło moje nazwisko.
– Priska, tak?- powiedział z uśmiechem i bezradnością.
- Ależ nie!- odpowiedziałam, po czym powtórzyłam i przeliterowałam moje nazwisko.

Maj
 
Początek maja

Dwaj policjanci przyszli ze złodziejem do centrum młodzieżowego, gdzie mieściło się nasze stare mieszkanie. Jeden z nich miał zawieszoną na plecach broń. Wyglądał groźnie. Obejrzeli po raz kolejny miejsce włamania. Funkcjonariusz powiedział, żebym przyszła na komisariat między 15 a 16. Do ks. Lupicin'a skierował tę samą prośbę. Na koniec zapytał się,
co jemy na obiad.
Chciał, żebyśmy przynieśli dla Niego lunch.
O 15.30 poszliśmy  z ks. Lupicinem na komisariat. Pokój policyjny, do którego nas zaprowadzono, wypełniony był po brzegi: postawiono tam zamrażarkę z korytarza, dwa rowery, kilka telewizorów, głośniki, puste szklane butelki. Sala ta przypominała bardziej pokój rzeczy znalezionych. Czekaliśmy ponad 45 minut, po czym funkcjonariusz powiedział nam, że jest zbyt zajęty, nie wie,
czy starczy czasu, żeby się nami zająć. Powiedział, że lepiej będzie, jeśli przyjdziemy następnego dnia o 8.00.
Rano pojawiliśmy się na posterunku policji.
Policjant potrzebował spisać kolejny raport, z uwzględnieniem identyfikacji znalezionych rzeczy. Powiedziałam, że dwa dni temu,
takie informacje zostały zawarte  w sprawozdaniu. Policjant przyznał mi rację, ale konieczne było kolejne zeznanie, w którym zidentyfikuję plecaki, garnki oraz pen-drive i powiem, dlaczego to należy akurat do mnie i Pauliny.
Zatem moja rola polegała na opisywaniu poszczególnych rzeczy. Problematyczna okazała się kwestia garnków- nie pamiętałam, ile ich było. W tym samym dniu dostałyśmy komplet garnków, których nawet nie zdążyłyśmy ich użyć. Policjant nalegał- może przypomnisz sobie- ile było tych garnków? Jak Ci się wydaje? Ile kosztowały?
Mówię, że wydaje mi się, ze były 4 garnki. On liczy ile znaleźli- mamy 3 garnki i patelnie. To jeszcze jeden garnek! Gdzie jest ten jeden garnek?- pytał sam siebie.
Po dokładnym spisaniu raportu, funkcjonariusz poinformował mnie, że w maju powinna odbyć się sprawa sądowa. Zapewnił, iż powiadomi mnie o niej telefonicznie.
Koniec maja
Przed południem poszłam na komisariat policji, aby dowiedzieć się, co w związku ze sprawą w sądzie. Okazało się, że kilka tygodni temu zakończyła się rozprawa. Po prostu zapomnieli nas o tym poinformować. 
Dzięki temu, że przyszłam, mogłam odebrać część rzeczy- garnki i plecaki. Pen drive ma  jeden z funkcjonariuszy. Akurat przebywał na urlopie i nie wiadomo kiedy wróci. Nie ukryłam swojego zdziwienia i zapytałam- dlaczego nie trzymają Panowie wszystkich znalezionych rzeczy na komisariacie?  Dwóch policjantów przez kilka minut wyjaśniało mi, że małe rzeczy, jak mój pen-drive, nie mogą być przechowywane na posterunku. Mogą się przecież gdzieś zagubić, ktoś może je zabrać.

Czerwiec


Był zimny poranek. Tuż po godzinie 8. zadzwonił do mnie telefon. Policjant, który miał mój pen-drive poinformował mnie, że wrócił z urlopu i poprosił, żebym przyszła na komisariat. Po dwudziestu minutach byłam już na miejscu.  Funkcjonariusz przepraszał mnie, bo nie wie jak to się stało, ale pen-drive się zgubił. Był przekonany, że przed swoimi wakacjami zostawił go na biurku, ale niestety teraz tam nie leży. Obiecał, że przeszuka dokładnie swoje dokumenty, inne pomieszczenia, radiowóz i swój dom.
Do tej pory nie udało mi się jeszcze odzyskać urządzenia.
Trwa kolejne dochodzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz